4 czerwca 2014

Prolog

            W jednym ze szpitali słychać było donośny płacz dziecka. W łóżku razem z dumną mamą leżała nowo narodzona dziewczynka. Rękę rodzicielki trzymał wysoki mężczyzna z kilkudniowym zarostem. Nie miał teraz czasu na takie czynności jak golenie. Ważniejsza była jego żona i przyszła córka, która wydostawała się na świat z małymi komplikacjami.
            Sielankę przerwał dzwonek telefonu. Brunet opuścił salę z przepraszającym uśmiechem. Wciąż patrzył na swoje dwa największe skarby przez okienko w drzwiach. Odebrał telefon w ostatniej chwili.
            – Słucham – rzucił trochę ostrzej niż zamierzał. Był zły na rozmówce, że musiał zostawić małżonkę z córeczką.
            –  Jeremy, Musisz szybko przyjechać do Orionu! – krzyknął głos w telefonie. Należał on do mężczyzny. – Pracownicy wszczęli bunt.
            – Już jadę.
            Brunet jeszcze przez chwilę stał na korytarzu, bijąc się z myślami. Już wtedy czuł wyrzuty sumienia, że musiał wyjść ze szpitala w takiej chwili. Miał nadzieję, że kobieta zrozumie sytuację. W końcu zawsze była wyrozumiała i świadoma odpowiedzialności, jaka spoczywa na jej mężu. Niepewnie nacisnął klamkę, po czym wszedł do sali.
            – Kochanie, muszę jechać – oznajmił z grymasem na twarzy. Kobieta otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale w ostatnim momencie zrezygnowała i kiwnęła jedynie głową na znak, że rozumie.
            Kiedy Jeremy znalazł się w aucie, szybko go odpalił i chwilę później jechał w stronę oddziału, łamiąc przy tym masę przepisów drogowych. Był wściekły na siebie, że opuścił żonę w tak ważnej chwili i wściekły na swoich pracowników, że wybrali tak słaby moment na sprzeciwienie się mu. Wpadł jak strzała do swojego gabinetu, gdzie czekał na niego brat. Mężczyzna zdecydowanie nie wyglądał, jakby za ścianą czekała zgraja rozwścieczonych Obdarowanych. Wręcz przeciwnie. Był zadziwiająco spokojny. Siedział w kącie na skórzanej sofie, a w ręce trzymał szklankę z bursztynowym płynem. Otworzył butelkę z ulubionym whiskey Jeremiego. Brunet trzymał ją na specjalne okazje, a ta chwila do takich nie należała.
            – No wreszcie. – Młodszy z braci odłożył naczynie na mały, szklany stolik, który stał obok kanapy i powoli wstał.
            – Jak możesz tu tak spokojnie siedzieć?! – Jeremy wyrzucił ręce do góry, patrząc oskarżycielsko na towarzysza.
            – Tak naprawdę nie ma żadnego buntu – oznajmił ze spokojem brunet, po czym widząc zdezorientowaną minę brata, dodał: – Musiałem cię tu jakoś ściągnąć.
            Jeremy nie rozumiał ani jednego słowa, które docierało do jego uszu. Jedyne co w tym momencie wiedział to, to, że zachowanie mężczyzny nie wróży nic dobrego. Ze zmarszczonymi brwiami śledził każdy jego ruch. Po chwili do ręki otrzymał taką samą szklankę z alkoholem.
            – Usiądźmy, proszę. – Jeremy spełnił prośbę, ani na sekundę nie odwracając wzroku od bruneta. – Z moją bratanicą wszystko w porządku?
            – Poza tym, że kilka razy poraziła swoją matkę prądem, to wszystko przebiegło bezproblemowo. Na szczęście były to małe natężenia.
            – Powiem ci szczerze, że trochę ci zazdroszczę. Masz wszystko. Piękną żonę, cudowną córeczkę i zarządzasz jednym z najlepszych oddziałów na świecie, a ja? A ja jestem jedynie bratem idealnego Jeremiego Edgara. – Westchnął, a następnie stuknął swoją szklanką o szklankę towarzysza i wlał całą jej zawartość do gardła. Brunet poszedł w jego ślady. Na długą chwilę zapadła cisza. Jeremy czuł, że coś jest nie tak. Jego serce momentalnie przyśpieszyło. Do tego niepokoił go kpiący uśmiech brata. Kilka sekund później doszedł jeszcze płytki oddech i kropelki potu na czole.
            – Nie zrobiłeś tego. Nie wierzę. – Kręcił z niedowierzaniem głową. Nigdy nie podejrzewałby, że zostanie otruty przez osobę, której najbardziej ufał; którą znał od zawsze. – Esther ci tego nie wybaczy.
            Ostatnim, co usłyszał Jeremy, był przerażający śmiech brata, wywołujący dreszcze na całym ciele. Sekundę później jego serce przestało bić, a klatka piersiowa unosić. To był koniec wielkiego Jeremiego Edgara.

1 komentarz:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń