W jednym ze
szpitali słychać było donośny płacz dziecka. W łóżku razem z dumną mamą leżała
nowo narodzona dziewczynka. Rękę rodzicielki trzymał wysoki mężczyzna z
kilkudniowym zarostem. Nie miał teraz czasu na takie czynności jak golenie.
Ważniejsza była jego żona i przyszła córka, która wydostawała się na świat z
małymi komplikacjami.
Sielankę
przerwał dzwonek telefonu. Brunet opuścił salę z przepraszającym uśmiechem.
Wciąż patrzył na swoje dwa największe skarby przez okienko w drzwiach. Odebrał
telefon w ostatniej chwili.
– Słucham –
rzucił trochę ostrzej niż zamierzał. Był zły na rozmówce, że musiał zostawić
małżonkę z córeczką.
– Jeremy, Musisz szybko przyjechać do Orionu! –
krzyknął głos w telefonie. Należał on do mężczyzny. – Pracownicy wszczęli bunt.
– Już jadę.
Brunet
jeszcze przez chwilę stał na korytarzu, bijąc się z myślami. Już wtedy czuł
wyrzuty sumienia, że musiał wyjść ze szpitala w takiej chwili. Miał nadzieję,
że kobieta zrozumie sytuację. W końcu zawsze była wyrozumiała i świadoma
odpowiedzialności, jaka spoczywa na jej mężu. Niepewnie nacisnął klamkę, po
czym wszedł do sali.
– Kochanie,
muszę jechać – oznajmił z grymasem na twarzy. Kobieta otworzyła usta, aby coś
powiedzieć, ale w ostatnim momencie zrezygnowała i kiwnęła jedynie głową na
znak, że rozumie.
Kiedy
Jeremy znalazł się w aucie, szybko go odpalił i chwilę później jechał w stronę
oddziału, łamiąc przy tym masę przepisów drogowych. Był wściekły na siebie, że
opuścił żonę w tak ważnej chwili i wściekły na swoich pracowników, że wybrali
tak słaby moment na sprzeciwienie się mu. Wpadł jak strzała do swojego
gabinetu, gdzie czekał na niego brat. Mężczyzna zdecydowanie nie wyglądał,
jakby za ścianą czekała zgraja rozwścieczonych Obdarowanych. Wręcz przeciwnie.
Był zadziwiająco spokojny. Siedział w kącie na skórzanej sofie, a w ręce
trzymał szklankę z bursztynowym płynem. Otworzył butelkę z ulubionym whiskey
Jeremiego. Brunet trzymał ją na specjalne okazje, a ta chwila do takich nie
należała.
– No
wreszcie. – Młodszy z braci odłożył naczynie na mały, szklany stolik, który
stał obok kanapy i powoli wstał.
– Jak
możesz tu tak spokojnie siedzieć?! – Jeremy wyrzucił ręce do góry, patrząc
oskarżycielsko na towarzysza.
– Tak
naprawdę nie ma żadnego buntu – oznajmił ze spokojem brunet, po czym widząc
zdezorientowaną minę brata, dodał: – Musiałem cię tu jakoś ściągnąć.
Jeremy nie
rozumiał ani jednego słowa, które docierało do jego uszu. Jedyne co w tym
momencie wiedział to, to, że zachowanie mężczyzny nie wróży nic dobrego. Ze
zmarszczonymi brwiami śledził każdy jego ruch. Po chwili do ręki otrzymał taką
samą szklankę z alkoholem.
– Usiądźmy,
proszę. – Jeremy spełnił prośbę, ani na sekundę nie odwracając wzroku od
bruneta. – Z moją bratanicą wszystko w porządku?
– Poza tym,
że kilka razy poraziła swoją matkę prądem, to wszystko przebiegło
bezproblemowo. Na szczęście były to małe natężenia.
– Powiem ci
szczerze, że trochę ci zazdroszczę. Masz wszystko. Piękną żonę, cudowną
córeczkę i zarządzasz jednym z najlepszych oddziałów na świecie, a ja? A ja
jestem jedynie bratem idealnego Jeremiego Edgara. – Westchnął, a następnie
stuknął swoją szklanką o szklankę towarzysza i wlał całą jej zawartość do
gardła. Brunet poszedł w jego ślady. Na długą chwilę zapadła cisza. Jeremy
czuł, że coś jest nie tak. Jego serce momentalnie przyśpieszyło. Do tego
niepokoił go kpiący uśmiech brata. Kilka sekund później doszedł jeszcze płytki
oddech i kropelki potu na czole.
– Nie
zrobiłeś tego. Nie wierzę. – Kręcił z niedowierzaniem głową. Nigdy nie
podejrzewałby, że zostanie otruty przez osobę, której najbardziej ufał; którą
znał od zawsze. – Esther ci tego nie wybaczy.
Ostatnim, co usłyszał
Jeremy, był przerażający śmiech brata, wywołujący dreszcze na całym ciele.
Sekundę później jego serce przestało bić, a klatka piersiowa unosić. To był
koniec wielkiego Jeremiego Edgara.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń